23.08.2014

Rozdział 13

Calum's POV*

Siedziałem na plecach Horana, przyciskając go do ziemi, podczas gdy Michael rozwalał jego telefon o ścianę budynku. Blondyn stękał z bólu, ale ja tylko mocniej wbijałem paznokcie w jego ramiona. Wiedziałem, że zawiadomił Malika, więc musieliśmy się zmyć albo wywołamy kolejną strzelaninę. 
Zerknąłem w stronę Ashtona, stojącego na czatach. Jakby czuł na sobie mój wzrok, odwrócił się i przywołał do siebie Luke'a ruchem ręki. Ten pospiesznie podbiegł do niego, a po chwili zawrócił i podszedł do mnie. Posłałem mu pytające spojrzenie.
- Ashton mówi, żebyśmy zostali - powiedział.
- Po co? - żachnąłem się. Co ten idiota znowu wymyślił?
- Żeby szantażować Malika, kiedy już tu przyjedzie.
To nie był wcale głupi pomysł, więc jedynie skinąłem głową, przystając na nowy plan. 
Luke klepnął mnie w ramię, dając znak, żeby zszedł z Nialla. Przycisnąłem go kolanem do betonu, po czym powoli wstałem. Jeszcze przy okazji, kopnąłem go w bok, w okolicy żeber. Wyciągnąłem z kieszeni kawałek sznurka, żeby związać mu nogi. Ledwo się ruszał, ale dla pewności wolałem odebrać mu możliwość ucieczki, bo nigdy nic nie wiadomo. 
Po kilkunastu minutach, Ashton dał nam znak, że mamy gościa. Wszyscy stanęliśmy przy naszym zakładniku, trzymając broń w pogotowiu. Usłyszałem warczenie silnika samochodu wroga, które zaraz po tym ucichło. Następnie odgłos ciężkich butów, stąpających po wilgotnym podłożu. Szatyn niepewnie wynurzył się zza rogu, nie wiedząc czego się spodziewać. Kiedy zauważył, że jego kumpel ma kłopoty, natychmiast pobiegł w naszą stronę. Jak na komendę, wymierzyliśmy w niego pistolety. Stanął jak wryty, uważając na swoje kolejne kroki. Sięgnął do kieszeni, ale nic z niej nie wyciągnął, a twarz mu nagle pobladła. Michael zachichotał kpiąco, widząc jego minę. Już zacząłem się uśmiechać tryumfalnie, kiedy nagle zobaczyłem zadyszaną Madeline. Podbiegła do Zayna i złapała go za ramię, ale ten tylko popchnął ją, zmuszając do schowania się za jego plecami.
- Nie bój się, Mad - krzyknąłem. - Nie strzelamy do ciebie.
- Zwariowałeś! - odkrzyknęła, ukazując połowę swojej twarzy.
Wtedy, zobaczyłem wściekłość, buchającą od Malika. Posłał mi gniewne spojrzenie, jakby był psem, broniącym swojej własności. Od razu było widać, że traktował ją jak przedmiot, co było po prostu ohydne.
- Puśćcie go - warknął, ale nie zyskał tym zupełnie nic. Był kompletnie bezbronny, a słowa nie mogły zdziałać zbyt wiele w tej sytuacji.
- Oddaj dziewczynę - Ashton stawiał warunki.
- Nie ma mowy.
Michael nie musiał dostać polecenia, żeby przyłożyć lufę do czoła Horana, po prostu to zrobił. Jeniec tylko się wzdrygnął, pod dotykiem chłodnego materiału. Był niemal nieprzytomny, więc nawet nie był w stanie otworzyć oczu.
- Powiedziałem, oddaj dziewczynę - wycedził przez zęby Ash. - Albo twój przyjaciel zginie.
Malik wyraźnie się wahał. Spojrzał na Madeline, po czym złapał jej dłoń. Nachylił się na nią, jakby szeptał jej coś do ucha. Ta przytaknęła głową, więc na pewno dostała od niego jakieś polecenie. Czekałem w napięciu na jego reakcję. W końcu, popchnął Mad w naszą stronę, która chwiejnym krokiem ruszyła w stronę brata, potykając się przy tym o własne nogi. Prosiłem w duchu, żeby tylko się nie wywróciła. Na szczęście, dotarła i była bezpieczna. Miałem ochotę od razu do niej podbiec i zabrać z tego potwornego miejsca, ale musiałem zachować zimną krew.
Popchnąłem Nialla, a ten upadł na twarz. W tym momencie, pobiegliśmy w przeciwnym kierunku, zostawiając Zayna w uliczce między blokami. Niespodziewanie, Michael odwrócił się w biegu i strzelił w stronę wroga. Ten opadł tuż obok swojego kumpla, a ja wytrzeszczyłem oczy.
- Co ci strzeliło do głowy?! - krzyknął Ashton.
Madeline zaczęła wyrywać się z uścisku brata, widząc postrzelonego chłopaka, ale miała o wiele mniej sił od niego i żadnych szans, żeby się uwolnić. Wtem, zaparła się nogami, ciągnąc Ashtona za sobą. Oboje upadli na ziemię. Luke stał najbliżej ich, więc pomógł wstać przyjacielowi, ale w tym samym czasie Mad uciekła. Bez zastanowienia, wyrwałem w jej kierunku, doganiając ją bez trudu. Objąłem ją ramionami i podniosłem do góry.
- Nie! - zaczęła krzyczeć. - Nie!
Wierzgała nogami, ale nawet po dostaniu kilku kopniaków w piszczele, nie puszczałem jej. Zaprowadziłem ją prosto do auta i posadziłem na swoich kolanach. Zaraz potem Ashton usiadł za kierownicą i odjechał jak najszybciej.
- Wy psychopaci! - wrzeszczała Mad. - Nienawidzę was!
Oparłem głowę o jej plecy; byłem kompletnie załamany. Może powiedziała to w złości, ale na prawdę wziąłem te słowa do siebie. Nienawidziła mnie, to było jasne. Miałem ochotę ją puścić i pozwolić wrócić do tego kretyna. Skoro tak bardzo tego chciała to czemu ciągle trzymałem ją w swoich objęciach? Chyba po prostu nie potrafiłem dać jej odejść. Za bardzo jej potrzebowałem przy sobie.
Jak można być tak samolubnym jak ja...
Rozluźniłem uścisk, ale wciął wtulałem twarz w jej plecy. Wtem, poczułem, że ona także się uspokoiła. Spojrzała w okno i po omacku zaczęła szukać czegoś dłonią za sobą. Nie wiedzieć dlaczego, złapałem ją za tę dłoń. Nie protestowała, a może nawet zachowała się jakby to faktycznie tego szukała.
W końcu dojechaliśmy do domu. Wyprowadziłem ją z samochodu, ale nasze palce wciąż były splecione. Nic nie mówiła. Szła po prostu ze spuszczoną głową, a kiedy weszliśmy do środka, zaciągnęła mnie po schodach na górę. Stanęła na przedsionku na piętrze i patrzyła to na jedne drzwi, to na drugie. W korytarzu było czworo drzwi. Właściwie to nigdy nie była w tej części domu, więc postanowiłem zaprowadzić ją do swojego pokoju. Poprowadziłem ją do ostatnich drzwi po prawej stronie i zaprosiłem do środka. Zawahała się, ale tylko na chwilę, gdyż zaraz potem przekroczyła próg. Bez wahania, usiadła na podłodze i oparła się o łóżko. Przez krótki czas, po prostu na nią patrzyłem, żeby dopiero po minucie usiąść przy jej boku.
- Wiem, że jesteś na mnie zła... - zacząłem, choć sam nie bardzo wiedziałem co powiedzieć.
- Nie - odparła szybko. - Nie jestem na ciebie zła.
Po tych słowach, ukryła twarz w dłonie i zaczęła szlochać. Odruchowo chciałem ją objąć, ale po namyśle cofnąłem rękę.
- Ja już nie mam siły - ciągnęła. - Mam dość tych wszystkich mrocznych sytuacji. Czy nie mogę żyć jak normalna nastolatka? Nie mogę mieć chłopaka, z którym będę chodzić za rękę po parku? Przyjechałam tu i już po kilku dniach zobaczyłam coś, czego wcale widzieć nie chciałam. To wszystko zmieniło...
- Nie prawda - przerwałem jej. - Tak czy siak byłabyś z tym powiązana. Przecież Ashton to twój brat.
- Dzięki, że mi przypomniałeś - żachnęła się.
- Przepraszam...
Wcale nie chciałem jej zdenerwować. W tym momencie, też miałem ochotę zwyczajnie się rozpłakać, dać upust emocjom, ale nie mogłem sobie na to pozwolić. Wszystkie uczucia trzymałem na wodzy.
- Ty taki nie jesteś - zaskoczyły mnie te słowa.
- Jaki nie jestem?
- Wcale nie jesteś mordercą - spojrzała mi prosto w oczy. - Wiem, że nigdy nikogo nie zabiłeś.
Chciałem zapytać "Skąd?", ale zdaje się, że nikt nie musiał jej tego mówić. Tak czy siak - miała rację. Uśmiechnąłem się blado i spojrzałem na swoje dłonie.
- Czasami się zastanawiam co tu właściwie robisz. Dlaczego jesteś w gangu?
- To bardzo skomplikowane i szczerze nie mam ochoty tego tłumaczyć - urwałem temat. - Już nie martwisz się o Zayna?
- Myślę, że ktoś już mu pomógł.
Szczerze to nie obchodziło mnie samopoczucie Malika. Bardziej zależało mi na uwadze Mad.
Skończyło się na milczeniu.
Tak bardzo mnie korciło, żeby powiedzieć jej co tak na prawdę czuję. Tę formułkę układałem sobie w głowie tysiące razy. Kiedy tylko spojrzałem na twarz dziewczyny - cała odwaga mnie opuściła.
Byłem kompletnym idiotą, zakochując się w kimś zupełnie nieosiągalnym. Gdzieś w środku, wyłem z bólu i waliłem głową w mur. Właśnie wtedy, kiedy mały obraz mnie w podświadomości, rozwalił sobie czaszkę, dostałem olśnienia.
- Nie chcesz być częścią tego wszystkiego, prawda? - zapytałem, podekscytowany na plan, rodzący się w moim umyśle.
- Nie - odparła, lecz także uniosła brew pytająco.
- Więc ucieknijmy stąd razem.
Wyraźnie nie wierzyła w to, co usłyszała, ale jej twarz nie wyrażała żadnych konkretnych emocji. Widziałem na niej cierpienie, wahanie i coś jeszcze, czego nie potrafiłem nijak nazwać.
Wstałem i złapałem ją za dłonie.
- Proszę, Maddie, wynieśmy się z tego miasta.


*

Napiszę to samo co ostatnio - czekaliście wieki, wiem.
 Tym razem sam Calum, taki miałam kaprys.
Za kilka minut na blogu pojawi się ważna informacja i proszę o jej przeczytanie.
Dodatkowo, pragnę was zaprosić o moje nowe opowiadanie o Michaelu - MASK.

12.08.2014

Rozdział 12

Madeline's POV*

Ashton nie patrzył na mnie; wciąż wlepiał wzrok w swoje dłonie. Wiedziałam, że jest na mnie wściekły, ale kompletnie nic nie miałam na swoją obronę. W środku byłam rozdarta i nie miałam pojęcia co robić dalej. Stałam bezczynnie, czekając na jakiekolwiek słowa brata. Niestety, wciąż odpowiadała mi cisza, którą w końcu przerwało moje ciężkie westchnienie.
- Ash... - zaczęłam, niepewnie.
- Czego chcesz? - warknął w odpowiedzi.
- Przepraszam - wydusiłam z siebie, choć nie byłam pewna czy właśnie to powinnam powiedzieć.
Wtedy, chłopak spojrzał na mnie, a na jego twarzy malowała się mieszanka najróżniejszych uczuć, przez ból i rozczarowanie, aż do złości i zatroskania. Nigdy nie widziałam go w takim stanie, a najgorsze było to, że to wszystko moja wina. 
Bez przerwy, kręciłam bransoletką, zdobiącą mój nadgarstek. Tak bardzo się denerwowałam, że koniecznie musiałam czymś zająć ręce. Przystanęłam z nogi na nogę i odgarnęłam włosy z czoła, próbując zabić jakoś czas oczekiwania.
- Nic nie mów - powiedział w końcu. - Nie chce mi się z tobą gadać, dopóki nie zakończysz swojej znajomości z tym człowiekiem, jeśli tak w ogóle można go nazwać...
Milczałam. Nie miałam odwagi na wypowiadanie kolejnych słów, które i tak nic by nie zmieniły. Czułam jakby w gardle utknął mi kłębek kociej sierści, przez co byłam niezdolna do mówienia. Wydobyłam z siebie jedynie znaczące chrząknięcie, po czym wyszłam z pokoju.
Siedząc na swoim łóżku, przeglądałam szkicownik. Na pierwszej stronie narysowałam portret taty. Kiedy dostałam ten zeszyt w prezencie, on był jedyną osobą, którą mogłam naszkicować, żeby wypróbować kartki. 
Na rysunku był uśmiechnięty; właśnie takiego go zapamiętałam. Potargane, brązowe włosy opadały mu na czoło (dokładnie taką samą fryzurę ma aktualnie Ashton). W ręku trzymał szklankę, w której była woda z cytryną, gdyż nie pijał nic innego.
Uśmiechnęłam się sama do siebie, przewracając kartkę. Na niej widniał szkic z Lily w roli głównej. Wtedy pozowała w swojej różowej piżamie w koty, popijając kakao. Nawet w takim stroju zachowywała się jak gwiazda filmowa, którą uwietrzniał na płótnie ceniony artysta.
Przerzuciłam kolejne kilka stron. Tam nie było już ciekawych obrazków, przeważała martwa natura. W tamtym czasie nie rysowałam ludzi, bo czułam ból po stracie ojca i nie potrafiłam tego wytłumaczyć. Miałam wtedy blokadę artystyczną.
Kolejne kilka kartek i moim oczom ukazały się usta Zayna, narysowane z wielką dokładnością. Nie musiałam na nie patrzyć, żeby idealnie je odwzorować na papierze. Wiedziałam, że już wtedy w moim sercu zaczynało kiełkować to dziwne uczucie, którym dziś darzę szatyna.
Pokręciłam głową w niedowierzaniu; na prawdę nie potrafiłam określić, co do niego czuję. Z jednej strony był przerażającym mordercą, zaś z drugiej opiekuńczym chłopakiem, przy którym potrafiłam poczuć się bezpiecznie. Jak to możliwe, że byłam taka spokojna przy kimś, kto mógłby zabić niewinnego człowieka bez zastanowienia, podczas gdy powinnam być przerażona do szpiku kości? 
W końcu zamknęłam zeszyt, próbując odgonić od siebie wszelkie myśli. Chciałam choć przez chwilę odpocząć od problemów, spoczywających na moich barkach. Położyłam głowę na miękkiej poduszce i wlepiłam wzrok w sufit. Niestety nie potrafiłam zbyt długo myśleć o pustce i chwilę po tym, w głowie pokazał mi się obraz Caluma. Pewne rozmowy i wydarzenia, sprawiły że mogłam go nazwać swoim przyjacielem, na prawdę. Troszczył się o mnie tak samo jak Ashton, jakby był moim bratem. Niestety, właśnie w tym momencie tworzył się problem. Zostawiłam postanowiona między dwoma wrogimi gangami i kazano mi dokonać wyboru. 
Zaśmiałam się nerwowo.
Chciałam myśleć, że nikt nie ma prawa mi rozkazywać, ale jednak Calum miał rację - musiałam wybrać. Rozważałam obydwie opcje, jakbym zastanawiała się w sklepie meblowym nad nową kanapą. Z jednej strony, całą ta sytuacja była cholernie śmieszna, a z drugiej - śmiertelnie poważna. Dosłownie, ugrzęzłam między młotem a kowadłem. Miałam ogromną ochotę po prostu wybuchnąć płaczem i uciec jak najdalej z tego przeklętego miasta, ale walcząc sama z sobą, nie uroniłam ani jednej łzy i wciąż leżałam w swoim pokoju. 


Zayn's POV*

Tym razem postanowiłem, że na prawdę się postaram. Zaraz po skończonych zajęciach w szkole, zabrałem Madeline na przejażdżkę w jedno wyjątkowe miejsce. Siedząc na miejscu pasażera w moim aucie, wystawiała rękę za okno, ciesząc się powiewem wiatru. W radiu leciała byle jaka piosenka, ale nie zwracałem na nią szczególnej uwagi, gdy obok mnie siedziało całe moje szczęście. Kątem oka, widziałem uśmiech na jej twarzy, ale w oczach na pewno nie miała radości. Chciałem zwyczajnie zapytać o co chodzi, ale mógłbym nie otrzymać odpowiedzi, a zapewne tylko bym ją zdenerwował. 
- Mad? - przerwałem milczenie.
- Tak?
- Tam, gdzie jedziemy, jest dość magicznie - zacząłem. - To specjalny zakątek, który był tylko dla mnie, ale teraz chcę dzielić go z tobą.
Uśmiechając się, spojrzałem na nią. Na jej twarzy malował się cień zdziwienia, ale nic nie powiedziała, tylko przytaknęła głową. Miałem wrażenie, że jej policzki lekko poróżowiały. Niemożliwe było zachowanie poważnej miny.
W końcu dojechaliśmy do wzgórza, ze szczytu którego można było zobaczyć niesamowity widok. Najpierw jednak musieliśmy wspiąć się na samą górę, a na szczęście nie była zbyt stroma. Mad złapała mnie za łokieć, żeby się wspomóc.
- Dlaczego to jest tak wysoko? - wysapała.
W odpowiedzi zaśmiałem się w głos i pociągnąłem ją mocniej. Przewróciła dramatycznie oczami, ale nie stanęła ani na chwilę.
- Idziemy tam chyba godzinę - żaliła się.
- Dopiero trzy minuty.
Widząc jej zbolałą minę, musiałem dusić w sobie śmiech - wyglądała na prawdę komicznie.
Po kolejnych trzech minutach, stanęliśmy na szczycie wzgórza, gdzie mogliśmy podziwiać panoramę miasta. Słońce, zachodzące za rzeką, wyglądało wspaniale. Jego promienie odbijały się od wody, tworząc kolorowe refleksy. Nagle zawiał wiatr, a włosy Madeline wpadły jej do oczu. Nachyliłem się nad nią, żeby odgonić zagubione kosmyki. Chwyciłem dziewczynę za dłonie i usiadłem na trawie, ciągnąc ją za sobą. Kiedy podziwiała widoki, mogłem do woli podziwiać prawy profil jej twarzy.
- Mad - przerwałem milczenie.
- Słucham - odparła, po czym popatrzyła na mnie.
- Przepraszam cię za wszystko. Za to, że musiałaś przeze mnie cierpieć. Nie chcę być kimś złym w twoich oczach, chociaż wiem, że proszę o zbyt wiele.
Nie odpowiadała, a jedynie spuściła głowę i wlepiła wzrok w ziemię. Dopiero po chwili uśmiechnęła się blado i podniosła wzrok.
- Dobrze - powiedziała w końcu.
- Nie zasłużyłem na takie szczęście - ściszyłem głos do szeptu.
Usiadłem bliżej, tak że nasze uda się stykały. Objąłem ją ramieniem, a dłonią drugiej ręki zacząłem gładzić jej rumiany policzek. Poczułem zapach słodkich perfum, mieszający się z wonią jabłkowego szamponu do włosów. Mimowolnie zachichotałem pod nosem.
Serce zmiękło mi jak nigdy wcześniej. Poczułem, do tej pory nieznane, ukłucie w klatce piersiowej. Przy tej dziewczynie stawałem się kompletnie innym człowiekiem. Zmieniałem się zdecydowanie na lepsze i nie mogłem pozwolić, żeby cokolwiek nas rozdzieliło.
Podświadomość podpowiadała, że Mad nie ufa mi do końca,  ale i tak była dla mnie nadzwyczaj łaskawa. Spojrzałem w niebieskie oczy i poczułem się jak król świata; nie potrzebowałem niczego więcej do szczęścia. Ująłem jej twarz w dłonie i złożyłem delikatny pocałunek na malinowych wargach. Nie potrafiłem sobie przypomnieć, kiedy ostatnio byłem ostrożny i uważałem na to, aby kogoś nie zranić. Dokładnie dobierałem słowa i unikałem gwałtownych ruchów, a to wszystko dla niej. Chciałem jej udowodnić, że zasługuję na zaufanie i tym razem nie mogłem tego spieprzyć.
Jedną z najpiękniejszych chwil w moim życiu, przerwał dzwoniący telefon, zmuszający mnie do oderwania się od jej ust. Sięgnąłem do kieszeni, żeby wyciągnąć z niej komórkę, po czym wcisnąłem zieloną słuchawkę.
- Słucham - warknąłem.
- Zayn... - wydyszał Niall. - P-pomóż mi.
Wytrzeszczyłem oczy, a serce niemal przestało mi bić. Wiedziałem, że przyjaciel był w niebezpieczeństwie i natychmiast musiałem go ratować.


*

WAŻNE!
Błagam, możecie zagłosować na "Believe in your dreams" w ANKIECIE?


Znowu czekaliście 38746734 lat, ale teraz postaram się pisać częściej. Miałam pewne problemy z blogiem. Zapewne większość z was nie wie, że opowiadanie pisały dwie osoby. Pierwsze trzy rozdziały napisała Magda, a od czwartego - Dominika/Curly Angel (ja). Teraz Magda odeszła i nie będzie już więcej pisać. To już ostatni raz kiedy proszę Was o wyrozumiałość. Nie dodawałam rozdziałów, ponieważ pojechałam na wakacje i nie miałam jak pisać, wybaczcie. Mam nadzieję, że nie zostawicie mnie wszyscy :(