Siedziałem na plecach Horana, przyciskając go do ziemi, podczas gdy Michael rozwalał jego telefon o ścianę budynku. Blondyn stękał z bólu, ale ja tylko mocniej wbijałem paznokcie w jego ramiona. Wiedziałem, że zawiadomił Malika, więc musieliśmy się zmyć albo wywołamy kolejną strzelaninę.
Zerknąłem w stronę Ashtona, stojącego na czatach. Jakby czuł na sobie mój wzrok, odwrócił się i przywołał do siebie Luke'a ruchem ręki. Ten pospiesznie podbiegł do niego, a po chwili zawrócił i podszedł do mnie. Posłałem mu pytające spojrzenie.
- Ashton mówi, żebyśmy zostali - powiedział.
- Po co? - żachnąłem się. Co ten idiota znowu wymyślił?
- Żeby szantażować Malika, kiedy już tu przyjedzie.
To nie był wcale głupi pomysł, więc jedynie skinąłem głową, przystając na nowy plan.
Luke klepnął mnie w ramię, dając znak, żeby zszedł z Nialla. Przycisnąłem go kolanem do betonu, po czym powoli wstałem. Jeszcze przy okazji, kopnąłem go w bok, w okolicy żeber. Wyciągnąłem z kieszeni kawałek sznurka, żeby związać mu nogi. Ledwo się ruszał, ale dla pewności wolałem odebrać mu możliwość ucieczki, bo nigdy nic nie wiadomo.
Po kilkunastu minutach, Ashton dał nam znak, że mamy gościa. Wszyscy stanęliśmy przy naszym zakładniku, trzymając broń w pogotowiu. Usłyszałem warczenie silnika samochodu wroga, które zaraz po tym ucichło. Następnie odgłos ciężkich butów, stąpających po wilgotnym podłożu. Szatyn niepewnie wynurzył się zza rogu, nie wiedząc czego się spodziewać. Kiedy zauważył, że jego kumpel ma kłopoty, natychmiast pobiegł w naszą stronę. Jak na komendę, wymierzyliśmy w niego pistolety. Stanął jak wryty, uważając na swoje kolejne kroki. Sięgnął do kieszeni, ale nic z niej nie wyciągnął, a twarz mu nagle pobladła. Michael zachichotał kpiąco, widząc jego minę. Już zacząłem się uśmiechać tryumfalnie, kiedy nagle zobaczyłem zadyszaną Madeline. Podbiegła do Zayna i złapała go za ramię, ale ten tylko popchnął ją, zmuszając do schowania się za jego plecami.
- Nie bój się, Mad - krzyknąłem. - Nie strzelamy do ciebie.
- Zwariowałeś! - odkrzyknęła, ukazując połowę swojej twarzy.
Wtedy, zobaczyłem wściekłość, buchającą od Malika. Posłał mi gniewne spojrzenie, jakby był psem, broniącym swojej własności. Od razu było widać, że traktował ją jak przedmiot, co było po prostu ohydne.
- Puśćcie go - warknął, ale nie zyskał tym zupełnie nic. Był kompletnie bezbronny, a słowa nie mogły zdziałać zbyt wiele w tej sytuacji.
- Oddaj dziewczynę - Ashton stawiał warunki.
- Nie ma mowy.
Michael nie musiał dostać polecenia, żeby przyłożyć lufę do czoła Horana, po prostu to zrobił. Jeniec tylko się wzdrygnął, pod dotykiem chłodnego materiału. Był niemal nieprzytomny, więc nawet nie był w stanie otworzyć oczu.
- Powiedziałem, oddaj dziewczynę - wycedził przez zęby Ash. - Albo twój przyjaciel zginie.
Malik wyraźnie się wahał. Spojrzał na Madeline, po czym złapał jej dłoń. Nachylił się na nią, jakby szeptał jej coś do ucha. Ta przytaknęła głową, więc na pewno dostała od niego jakieś polecenie. Czekałem w napięciu na jego reakcję. W końcu, popchnął Mad w naszą stronę, która chwiejnym krokiem ruszyła w stronę brata, potykając się przy tym o własne nogi. Prosiłem w duchu, żeby tylko się nie wywróciła. Na szczęście, dotarła i była bezpieczna. Miałem ochotę od razu do niej podbiec i zabrać z tego potwornego miejsca, ale musiałem zachować zimną krew.
Popchnąłem Nialla, a ten upadł na twarz. W tym momencie, pobiegliśmy w przeciwnym kierunku, zostawiając Zayna w uliczce między blokami. Niespodziewanie, Michael odwrócił się w biegu i strzelił w stronę wroga. Ten opadł tuż obok swojego kumpla, a ja wytrzeszczyłem oczy.
- Co ci strzeliło do głowy?! - krzyknął Ashton.
Madeline zaczęła wyrywać się z uścisku brata, widząc postrzelonego chłopaka, ale miała o wiele mniej sił od niego i żadnych szans, żeby się uwolnić. Wtem, zaparła się nogami, ciągnąc Ashtona za sobą. Oboje upadli na ziemię. Luke stał najbliżej ich, więc pomógł wstać przyjacielowi, ale w tym samym czasie Mad uciekła. Bez zastanowienia, wyrwałem w jej kierunku, doganiając ją bez trudu. Objąłem ją ramionami i podniosłem do góry.
- Nie! - zaczęła krzyczeć. - Nie!
Wierzgała nogami, ale nawet po dostaniu kilku kopniaków w piszczele, nie puszczałem jej. Zaprowadziłem ją prosto do auta i posadziłem na swoich kolanach. Zaraz potem Ashton usiadł za kierownicą i odjechał jak najszybciej.
- Wy psychopaci! - wrzeszczała Mad. - Nienawidzę was!
Oparłem głowę o jej plecy; byłem kompletnie załamany. Może powiedziała to w złości, ale na prawdę wziąłem te słowa do siebie. Nienawidziła mnie, to było jasne. Miałem ochotę ją puścić i pozwolić wrócić do tego kretyna. Skoro tak bardzo tego chciała to czemu ciągle trzymałem ją w swoich objęciach? Chyba po prostu nie potrafiłem dać jej odejść. Za bardzo jej potrzebowałem przy sobie.
Jak można być tak samolubnym jak ja...
Rozluźniłem uścisk, ale wciął wtulałem twarz w jej plecy. Wtem, poczułem, że ona także się uspokoiła. Spojrzała w okno i po omacku zaczęła szukać czegoś dłonią za sobą. Nie wiedzieć dlaczego, złapałem ją za tę dłoń. Nie protestowała, a może nawet zachowała się jakby to faktycznie tego szukała.
W końcu dojechaliśmy do domu. Wyprowadziłem ją z samochodu, ale nasze palce wciąż były splecione. Nic nie mówiła. Szła po prostu ze spuszczoną głową, a kiedy weszliśmy do środka, zaciągnęła mnie po schodach na górę. Stanęła na przedsionku na piętrze i patrzyła to na jedne drzwi, to na drugie. W korytarzu było czworo drzwi. Właściwie to nigdy nie była w tej części domu, więc postanowiłem zaprowadzić ją do swojego pokoju. Poprowadziłem ją do ostatnich drzwi po prawej stronie i zaprosiłem do środka. Zawahała się, ale tylko na chwilę, gdyż zaraz potem przekroczyła próg. Bez wahania, usiadła na podłodze i oparła się o łóżko. Przez krótki czas, po prostu na nią patrzyłem, żeby dopiero po minucie usiąść przy jej boku.
- Wiem, że jesteś na mnie zła... - zacząłem, choć sam nie bardzo wiedziałem co powiedzieć.
- Nie - odparła szybko. - Nie jestem na ciebie zła.
Po tych słowach, ukryła twarz w dłonie i zaczęła szlochać. Odruchowo chciałem ją objąć, ale po namyśle cofnąłem rękę.
- Ja już nie mam siły - ciągnęła. - Mam dość tych wszystkich mrocznych sytuacji. Czy nie mogę żyć jak normalna nastolatka? Nie mogę mieć chłopaka, z którym będę chodzić za rękę po parku? Przyjechałam tu i już po kilku dniach zobaczyłam coś, czego wcale widzieć nie chciałam. To wszystko zmieniło...
- Nie prawda - przerwałem jej. - Tak czy siak byłabyś z tym powiązana. Przecież Ashton to twój brat.
- Dzięki, że mi przypomniałeś - żachnęła się.
- Przepraszam...
Wcale nie chciałem jej zdenerwować. W tym momencie, też miałem ochotę zwyczajnie się rozpłakać, dać upust emocjom, ale nie mogłem sobie na to pozwolić. Wszystkie uczucia trzymałem na wodzy.
- Ty taki nie jesteś - zaskoczyły mnie te słowa.
- Jaki nie jestem?
- Wcale nie jesteś mordercą - spojrzała mi prosto w oczy. - Wiem, że nigdy nikogo nie zabiłeś.
Chciałem zapytać "Skąd?", ale zdaje się, że nikt nie musiał jej tego mówić. Tak czy siak - miała rację. Uśmiechnąłem się blado i spojrzałem na swoje dłonie.
- Czasami się zastanawiam co tu właściwie robisz. Dlaczego jesteś w gangu?
- To bardzo skomplikowane i szczerze nie mam ochoty tego tłumaczyć - urwałem temat. - Już nie martwisz się o Zayna?
- Myślę, że ktoś już mu pomógł.
Szczerze to nie obchodziło mnie samopoczucie Malika. Bardziej zależało mi na uwadze Mad.
Skończyło się na milczeniu.
Tak bardzo mnie korciło, żeby powiedzieć jej co tak na prawdę czuję. Tę formułkę układałem sobie w głowie tysiące razy. Kiedy tylko spojrzałem na twarz dziewczyny - cała odwaga mnie opuściła.
Byłem kompletnym idiotą, zakochując się w kimś zupełnie nieosiągalnym. Gdzieś w środku, wyłem z bólu i waliłem głową w mur. Właśnie wtedy, kiedy mały obraz mnie w podświadomości, rozwalił sobie czaszkę, dostałem olśnienia.
- Nie chcesz być częścią tego wszystkiego, prawda? - zapytałem, podekscytowany na plan, rodzący się w moim umyśle.
- Nie - odparła, lecz także uniosła brew pytająco.
- Więc ucieknijmy stąd razem.
Wyraźnie nie wierzyła w to, co usłyszała, ale jej twarz nie wyrażała żadnych konkretnych emocji. Widziałem na niej cierpienie, wahanie i coś jeszcze, czego nie potrafiłem nijak nazwać.
Wstałem i złapałem ją za dłonie.
- Proszę, Maddie, wynieśmy się z tego miasta.
- Nie! - zaczęła krzyczeć. - Nie!
Wierzgała nogami, ale nawet po dostaniu kilku kopniaków w piszczele, nie puszczałem jej. Zaprowadziłem ją prosto do auta i posadziłem na swoich kolanach. Zaraz potem Ashton usiadł za kierownicą i odjechał jak najszybciej.
- Wy psychopaci! - wrzeszczała Mad. - Nienawidzę was!
Oparłem głowę o jej plecy; byłem kompletnie załamany. Może powiedziała to w złości, ale na prawdę wziąłem te słowa do siebie. Nienawidziła mnie, to było jasne. Miałem ochotę ją puścić i pozwolić wrócić do tego kretyna. Skoro tak bardzo tego chciała to czemu ciągle trzymałem ją w swoich objęciach? Chyba po prostu nie potrafiłem dać jej odejść. Za bardzo jej potrzebowałem przy sobie.
Jak można być tak samolubnym jak ja...
Rozluźniłem uścisk, ale wciął wtulałem twarz w jej plecy. Wtem, poczułem, że ona także się uspokoiła. Spojrzała w okno i po omacku zaczęła szukać czegoś dłonią za sobą. Nie wiedzieć dlaczego, złapałem ją za tę dłoń. Nie protestowała, a może nawet zachowała się jakby to faktycznie tego szukała.
W końcu dojechaliśmy do domu. Wyprowadziłem ją z samochodu, ale nasze palce wciąż były splecione. Nic nie mówiła. Szła po prostu ze spuszczoną głową, a kiedy weszliśmy do środka, zaciągnęła mnie po schodach na górę. Stanęła na przedsionku na piętrze i patrzyła to na jedne drzwi, to na drugie. W korytarzu było czworo drzwi. Właściwie to nigdy nie była w tej części domu, więc postanowiłem zaprowadzić ją do swojego pokoju. Poprowadziłem ją do ostatnich drzwi po prawej stronie i zaprosiłem do środka. Zawahała się, ale tylko na chwilę, gdyż zaraz potem przekroczyła próg. Bez wahania, usiadła na podłodze i oparła się o łóżko. Przez krótki czas, po prostu na nią patrzyłem, żeby dopiero po minucie usiąść przy jej boku.
- Wiem, że jesteś na mnie zła... - zacząłem, choć sam nie bardzo wiedziałem co powiedzieć.
- Nie - odparła szybko. - Nie jestem na ciebie zła.
Po tych słowach, ukryła twarz w dłonie i zaczęła szlochać. Odruchowo chciałem ją objąć, ale po namyśle cofnąłem rękę.
- Ja już nie mam siły - ciągnęła. - Mam dość tych wszystkich mrocznych sytuacji. Czy nie mogę żyć jak normalna nastolatka? Nie mogę mieć chłopaka, z którym będę chodzić za rękę po parku? Przyjechałam tu i już po kilku dniach zobaczyłam coś, czego wcale widzieć nie chciałam. To wszystko zmieniło...
- Nie prawda - przerwałem jej. - Tak czy siak byłabyś z tym powiązana. Przecież Ashton to twój brat.
- Dzięki, że mi przypomniałeś - żachnęła się.
- Przepraszam...
Wcale nie chciałem jej zdenerwować. W tym momencie, też miałem ochotę zwyczajnie się rozpłakać, dać upust emocjom, ale nie mogłem sobie na to pozwolić. Wszystkie uczucia trzymałem na wodzy.
- Ty taki nie jesteś - zaskoczyły mnie te słowa.
- Jaki nie jestem?
- Wcale nie jesteś mordercą - spojrzała mi prosto w oczy. - Wiem, że nigdy nikogo nie zabiłeś.
Chciałem zapytać "Skąd?", ale zdaje się, że nikt nie musiał jej tego mówić. Tak czy siak - miała rację. Uśmiechnąłem się blado i spojrzałem na swoje dłonie.
- Czasami się zastanawiam co tu właściwie robisz. Dlaczego jesteś w gangu?
- To bardzo skomplikowane i szczerze nie mam ochoty tego tłumaczyć - urwałem temat. - Już nie martwisz się o Zayna?
- Myślę, że ktoś już mu pomógł.
Szczerze to nie obchodziło mnie samopoczucie Malika. Bardziej zależało mi na uwadze Mad.
Skończyło się na milczeniu.
Tak bardzo mnie korciło, żeby powiedzieć jej co tak na prawdę czuję. Tę formułkę układałem sobie w głowie tysiące razy. Kiedy tylko spojrzałem na twarz dziewczyny - cała odwaga mnie opuściła.
Byłem kompletnym idiotą, zakochując się w kimś zupełnie nieosiągalnym. Gdzieś w środku, wyłem z bólu i waliłem głową w mur. Właśnie wtedy, kiedy mały obraz mnie w podświadomości, rozwalił sobie czaszkę, dostałem olśnienia.
- Nie chcesz być częścią tego wszystkiego, prawda? - zapytałem, podekscytowany na plan, rodzący się w moim umyśle.
- Nie - odparła, lecz także uniosła brew pytająco.
- Więc ucieknijmy stąd razem.
Wyraźnie nie wierzyła w to, co usłyszała, ale jej twarz nie wyrażała żadnych konkretnych emocji. Widziałem na niej cierpienie, wahanie i coś jeszcze, czego nie potrafiłem nijak nazwać.
Wstałem i złapałem ją za dłonie.
- Proszę, Maddie, wynieśmy się z tego miasta.
*
Napiszę to samo co ostatnio - czekaliście wieki, wiem.
Tym razem sam Calum, taki miałam kaprys.
Za kilka minut na blogu pojawi się ważna informacja i proszę o jej przeczytanie.
Dodatkowo, pragnę was zaprosić o moje nowe opowiadanie o Michaelu - MASK.
Michael?! Co ty odwalasz? Ja rozumiem, ze sie nie lubicie, ale zeby od razu strzelac do niego?
OdpowiedzUsuńUu. Moze Calum w koncu powie Mad co do niej czuje xxmjckckc
Skonczylas w takim momencie, ze nie wiem czego sie spodziewac w kolejnym rozdziale, ugh. Teraz jestem tak cholernie ciekawa.
A tak btw to uwielbiam to ff, nigdy nie wiemy co sie przydarzy. :)
@queen_lovatoo
wlasnie szkoda ze zawieszasz tego bloga bo z moja kuzynka caly czas czytamy jak znalazlysmy tego bloga to bardzo sie cieszylysmy z tego ze go znalazlysmy bo jestesmy ogulnie ich wiernymi fankami i takich opowiadan ( paulia i sandra)
OdpowiedzUsuńJeśli jesteście wiernymi fankami takich opowiadań to zapraszam na moje nowe opowiadanie, w podobnych klimatach:
Usuńhttp://mask-fanfiction.blogspot.com/